Sed3ak Pro Sed3ak Pro
12718
BLOG

Tajemnice "tanich aptek"

Sed3ak Pro Sed3ak Pro Polityka Obserwuj notkę 1

Pradaxa – bardzo pożądany i trudnodostępny lek przeciwzakrzepowy; zalecany zwłaszcza dla osób w wieku powyżej 75 lat, bądź też po 65. roku życia, z towarzyszącą cukrzycą, chorobą wieńcową lub nadciśnieniem tętniczym. Lek przede wszystkim bardzo drogi, ale i bardzo potrzebny w terapii, zażywany powinien być zawsze pod kontrolą wykwalifikowanego farmaceuty. Pradaxa, to jednocześnie symbol mafijnego procederu, jaki wykształcono na rynku leków i aptek w Polsce. Symbol aż nadto wymowny…

W lutym tego roku dostałem e-mail od zaprzyjaźnionej osoby z Wrocławia. W temacie wpisany był link do programu śniadaniowego jednej z telewizji, w którym dziennikarka „Gazety Wyborczej” i samozwańczy ekspert rynku farmaceutycznego wyjaśniali, gdzie szukać „tanich aptek”. Podano przykłady. Jeden lek, nie pamiętam czy na serce, rozwolnienie, czy prostatę, w jednej aptece kosztował 190 zł, a w tzw. „taniej aptece” – 90 zł. Nie zastanawia to nikogo? Ponad 100% różnicy w cenie? Usłużna dziennikarka „GW” przekonuje, że to dlatego, że „apteki tanie”, czyli w jej narracji – apteki sieciowe, mogą dostawać większe upusty na dostawy leków, bo same dostają takie upusty w hurcie.

Hmm… Na pewno o to chodzi?

Widział ktoś kiedykolwiek by różnica w cenie pieczywa, śmietany, czy nawet artykułów przemysłowych w sklepie, w stosunku do tej w supermarkecie podchodziła aż pod 100%? Albo zapytam inaczej, czy normalnym jest aby hurtownia farmaceutyczna (lub producent) sprzedawała leki z 85-95% upustem, balansując na granicy ekonomicznej opłacalności, a na pewno dopuszczając się dumpingu (czyli ryzykując oberwanie od Prezesa UOKiK za stosowanie czynów nieuczciwej konkurencji)? Nie? To świetnie się składa. Trudno bowiem przypuszczać, by na rynku leków działali ekonomiczni samobójcy; raczej wyrafinowane cwaniaki.

W jaki sposób zatem wytłumaczyć to, że jeden lek – weźmy na tapetę Pradaxa’e, bo na nią akurat w ostatnim czasie zgromadziłem dowody z kilkunastu źródeł – w jednej aptece sprzedawany jest po 49,90 zł, a w innej oferowany do nabycia od hurtowni po… 160 – 170 zł? Powtórzę, są takie apteki gdzie ten akurat lek w sprzedaży detalicznej kosztuje prawie czterokrotnie taniej, niż w innej aptece w zakupie hurtowym, a więc jeszcze przed wydaniem go klientowi i przed naliczeniem marży przez aptekarza. Cenę hurtową Pradaxa’y potwierdziłem w pięciu źródłach; cenę detaliczną tego samego leku, ale w „tanich aptekach” – w czterech. Nie z jednej miejscowości, ani nie z jednego powiatu. Ba, nawet nie z tego samego województwa.

Moim zdaniem istnieje tylko jedno, logiczne wytłumaczenie fenomenu „tanich leków” z „tanich aptek”. Takie mianowicie, że albo zostały one wykradzione od producentów i wrzucone w obieg ukradkiem, albo wypuszczone na rynek pomimo jakichś niedoskonałości (np. braku atestów, bądź upływu terminu zdatności do użycia), albo wprowadzone do obrotu na zasadzie paserstwa. Ujmując rzecz inaczej, nabywając lek w „taniej aptece” pacjent sporo ryzykuje. Dlaczego?

Rozjaśnijmy zatem sytuację i uściślijmy, w jaki sposób prezentuje się układ, który pozwala w ten sposób manipulować cenami? Jak to możliwe, że różnica w cenie jednego leku, jak nigdzie indziej w Europie, w stosunku do żadnego innego produktu, może wahać się w granicach od 100 do 400%?

Gdyby chodziło tutaj o jednorazowy i krótkotrwały dumping, wystarczyłaby interwencja Prezesa UOKiK i fertig. Mamy szkodnika – decyzja, sankcja i temat zamknięty. Tak jednak to nie wygląda. Na końcu „lekowego łańcucha” zawsze jest pacjent. I tak, po zakupie danego produktu leczniczego dostaje on paragon. A na nim nabitą cenę; Pradaxa’a – 49,90 zł. I to nie w jednym miejscu, w jednej aptece, przez jeden dzień. To regularny proceder, w którym Pradaxa oferowana jest w „tanich aptekach” pacjentowi trzy, -czterokrotnie taniej, niż w aptekach normalnych.

A przecież, ktoś musiał ten lek od kogoś innego kupić, a jeszcze wcześniej – ktoś musiał go wyprodukować. Tutaj zatrzymajmy się na chwilę. Nie jest tajemnicą, że w cenie leku jedynie kilka procent to koszt czystego składnika chemicznego. Pozostałe 90-95% to koszty administracyjne, koszty rejestracji leku i patentu, przede wszystkim jednak – koszty badań naukowych. Dodatkowo, to już wynika z prawa podaży i popytu, lek dlatego jest dobrem tak drogim, gdyż popyt na niego napędzany jest naturalną dla człowieka potrzebą troski o swoje zdrowie. W ten sposób rośnie jego wartość (przy m.w. stałej podaży). To jednak nie koniec. Producent leku, obniżając jego cenę o 80-90% musi przecież mieć na tym jakiś zysk, a trudno mówić o zysku, gdy puszcza się w obieg gospodarczy produkt za cenę niższą, niż koszt wytworzenia.

W tym miejscu dwie rzeczy trzeba wyjaśnić, by dojść do sedna problemu. Primo, producent leku wiedząc, że na wytworzone przez siebie „tanie leki” będzie miał pewny i równomiernie rosnący popyt (jakiś producent danego towaru o tym nie marzy?!), może zdecydować się na takie właśnie obniżanie cen. Sprzedaje on bowiem w ten sposób wyprodukowane leki w ilościach hurtowych; zamawiająca u niego towar hurtownia lub „tania apteka” nie robi tego na zasadzie szczypania się; mowa tutaj raczej o setkach lub nawet tysiącach opakowań. Natomiast kilkuletni proceder zbijania cen leków powoduje z czasem, że w sposób sztuczny napędza się również popyt, gdyż zachowania rynkowego pacjentów zaczynają się zmieniać. Szukają oni już tylko „tanich aptek”, łowieni są w różnego rodzaju programy lojalnościowe, czy kampanie marketingowe. I mechanizm się rozkręca. Pacjent złowiony zostaje podłączony do tego swoistego krwioobiegu, w którym lek bardzo często serwuje się mu ponad rzeczywiste potrzeby i wskazania medyczne; czasami również narażając go na powikłania.

No dobrze, zapyta ktoś, przecież hurtowni i aptece również musi się opłacić sprzedać lek po adekwatnej cenie. Tutaj krótkie wyjaśnienie. Rynek farmaceutyczny, po wprowadzeniu do niego w 2002r. sieci aptecznych uległ skartelizowaniu. Nie tylko w sensie przejęcia go przez kilku graczy, ale również połączenia w jednym ręku obrotu hurtowego i detalicznego. Formalnie zabrania tego prawo farmaceutyczne (por. art. 80 ust. 1 pkt. 3 i art. 99 ust. 3 pkt. 1); faktycznie jednak inspekcje farmaceutyczne są na tyle niekompetentne (jak to w Polsce!) w temacie, że przyzwalają na omijanie lub jawne łamanie zasady niepołączalności hurtu i detalu. I jeszcze jedno, część producentów stosuje mechanizm sprzedaży bezpośredniej, tzn. od producenta bezpośrednio do zaprzyjaźnionej apteki (zakazuje tego prawo farmaceutyczne w art. 24 ust. 7 pkt. 1 a contrario, ale kto by się przejmował…). Albo – to jeszcze jeden przewał – część producentów posiada tzw. hurtownie producenckie (kontrolowane prawnymi narzędziami właścicielskimi lub poprzez dysponowanie majątkiem takiej hurtowni). Pozwala to na stworzenie łańcucha zmowy cenowej, składającego się z kilku ogniw gospodarczych. Ale również dzięki temu, przez nikomu niekontrolowanemu i niesankcjonowanemu mechanizmowi, część leków z produkcji do obrotu może być wprowadzana poza oficjalnym obiegiem, nawet bez fakturowania, albo poprzez fakturowanie fikcyjne. Stąd ich niska cena. Dotyczy to tak samo leków refundowanych, jak i nierefundowanych, przy czym te pierwsze są monitorowane jakkolwiek przez NFZ, a te drugie nie są kontrolowane przez kogokolwiek.

W środowisku aptekarskim nie raz, ani nie dwa razy dało się usłyszeć, że niewytrzymujący takiej nieuczciwej konkurencji aptekarz, chcący sprzedać swoją aptekę do sieci, dostawał w odpowiedzi zachętę, że będzie się to opłacało, bo dostanie w kontrakcie tak tanie leki, że „będzie Pan/Pani mogła je i rozdawać za darmo”; ergo, my załatwiamy leki za grosze w taki sposób, że może je Pan/Pani sprzedać, albo wyrzucić, ale zyskiem dzielimy się w ten sposób, że Pan/Pani na tym zarabia (tj. odbijemy sobie na następnej dostawie). I nie chodzi tutaj o jedną akurat Pradaxa’ę; na podobnej zasadzie wprowadza się do „drugiego obiegu” inne farmaceutyki: Bisocard MR, Essentiale Forte, czy Singulair. To nie jest działanie rozdrobnione, to całe modus operandi.

Zbity łańcuch korupcyjny (nie waham się użyć tego słowa) urzędników, producentów, hurtowników i właścicieli niektórych aptek sieciowych powoduje, że leki wprowadzane są do obrotu w „drugim obiegu”. Zaraz, zaraz! – krzyknie ktoś. Jak to, przecież lek jest rejestrowany, jest cała procedura kontroli prewencyjnej i następczej. Tak przecież nie można; tak nie może się dziać w państwie prawa! No cóż, chyba jednak tak można. Z innego źródła wiem np., że całe partie pewnego leku zostały wprowadzone do sprzedaży przez pewną aptekę sieciową z północy Polski po 0,50 zł (cena rynkowa: ok. 10 zł), pomimo tego, że upłynęła data ważności dla tych produktów. Nadzór farmaceutyczny nie zareagował, pomimo zgłoszeń.

Tak wprowadzane leki faktycznie nic nie kosztują (albo kosztują bardzo niewiele). Przedsiębiorca może więc uzyskać 100% zysku ze sprzedaży danego produktu leczniczego, chociaż tzw. marża zwyczajowa to raptem kilkanaście, góra dwadzieścia kilka procent. Nic zatem dziwnego, że lek w ten sposób „ogołocony” z kosztów produkcji, zgarnięty za darmo, na końcu łańcucha gospodarczego jest prawie czterokrotnie tańszy, niż wskazałby na to rynek; daje on po prostu „czysty zysk”.

Wbrew naiwnej interpretacji dziennikarki „GW”, to nie przez większe upusty możliwe jest zdumpingowanie ceny leku poniżej rynkowych kosztów wytworzenia. Uzyskane przeze mnie informacje pokazują, że kilka zapytanych na okoliczność dostępności leku Pradaxa hurtowni farmaceutycznych zaoferowało kolejno ceny: 160,50 zł, 154,79 zł, 175,90 zł; kilkukrotnie drożej, niż cena sprzedaży w (pożal się Boże) „taniej aptece”. To jednak nie koniec. Hurtownie farmaceutyczne, uczestniczące w układzie wprowadzania do obiegu „tanich leków” (czasami mogą to być leki trefne, czasami zwyczajnie wykradzione, zawsze jednak specjalnie do tego wyznaczone), odmawiają sprzedaży aptekom indywidualnym (prywatnym, małym aptekom) takich samych produktów leczniczych po „promocyjnych” cenach, uniemożliwiając im tym samym posługiwanie się w obrocie mianem „tanich aptek”. Po prostu, apteki te są poza układem. Powiem więcej, część aptek sieciowych – tych uczciwszych – również wyłączona jest z „drugiego obiegu lekami”. Fachowo nazywa się to zmową cenową, mającą na celu wyeliminować konkurencję (o tym za chwilkę).

To, o czym pacjenci nie wiedzą, to fakt, że drogi lek w danej aptece nie wynika z tego, że sprzedający go detalicznie aptekarz jest oszustem, naciągaczem lub krętaczem. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, złodziejami są tutaj urzędnicy, producenci, hurtownicy i właściciele niektórych aptek sieciowych, którzy pozostają w porozumieniu kartelowym i tworzą ten „drugi obieg”. Przeciwnie, to właśnie poczciwi aptekarze, niekiedy z wieloletnią praktyką i z niezbędną w tym zawodzie wysoką etyką, są tutaj być może ostatnimi sprawiedliwymi (nie przez przypadek bowiem hurtownie farmaceutyczne odmawiają sprzedawania im leków po aż tak „promocyjnych” cenach; inna sprawa czy nie można takiemu działaniu zarzucić, że jest to praktyka ograniczająca konkurencję, w postaci zmowy cenowej; czy nie można układu tego rozbić z wykorzystaniem Prezesa UOKiK…?). I być może właśnie z tego powodu postanowiono ich tak nikczemnie wyrugować z rynku, tworząc jawnie przestępczy, jeśli nie mafijny układ. Układ, w którym pacjent jest sprowadzony do roli „zjadacza” leku; niekiedy również leku niewiadomego lub wątpliwego pochodzenia.

Ktoś może powiedzieć, że nie rozumie tego mafijnego układu, albo więcej – w ogóle nie rozumie gdzie tutaj jest przewał i o co w moim wpisie chodzi. To świetnie! Znaczy to tylko tyle, że doskonale zrozumiał pryncypia. Jeżeli bowiem nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

Produkcję części leków dotuje państwo, ogólnie idą na nie pieniądze z co najmniej sześcioma zerami przed właściwą liczbą (również z kieszeni prywatnych). To sporo kasy, a jednocześnie towar za nią wytworzony jest chodliwy. Poza tym, polskie społeczeństwo – cokolwiek by o nim pięknego i wzniosłego nie mówić – jest jednak ekonomicznie upośledzone; pacjenci aptek – czyli w większości ludzie starsi i wywodzący się z poprzedniego systemu, w którym nie było ani wolnej gospodarki, ani mechanizmów rynkowych, czy marketingu i przede wszystkim – nie było reklamy, dzisiaj są najczęstszą ofiarą agresywnych kampanii lekowych (nie wiem, jak doprawdy nie zaświeciła się u pacjentów czerwona lampka w momencie, w którym zaoferowano im do sprzedaży za 50 groszy lek na rzadkie schorzenie?!). Bo żeby leki w takiej promocji sprzedać, trzeba je wcześniej zareklamować. I teraz odpowiedzcie sobie Państwo, korzystając z okazji, na pytanie, kto najgorliwiej zwalcza i zwalczał zakaz reklamy aptek? Kto wyłożył grube pieniądze (liczone w kwotach z pięcioma zerami), by napisać donos do samej Brukseli, by na rubieżach Unii Komisja Europejska interweniowała i nakazała polskiemu rządowi zniesienie tego zakazu? Pamiętacie Państwo, kto? Dla ułatwienia dodam, że nie byli to indywidualni aptekarze.

Tak działający układ (można go nazwać układem zamkniętym, lub zupełnym, bo składa się na niego kompletna struktura administracyjno-rządowo-biznesowa) w zasadzie zdewastował rynek farmaceutyczny. Wszystko musiało zacząć się od korupcji, od kwot wręczanych gdzieś pod stołem za „lewe leki”, które już jako „tanie leki” zostały wyłączone z oficjalnego obiegu i włączone do obrotu przestępczego. Już na samym chociażby podatku VAT, naliczanym od zaniżanej kwoty bazowej, państwo traciło wiele. Myślę, że narażając życie i zdrowie Polaków, dopuszczono się jednak dużo poważniejszego naruszenia. W tej sytuacji zbudowanie niebezpiecznego dla pacjenta rynku leków to zaledwie tylko pochodna całego corpus delicti.

Lekowa zmowa, albo – jeśli użyjemy zmyślniejszej nazwy – System Polonia; tak można opisać to skrótowo. Czy w ten sposób rzeczywiście działa? Wskazują na to mocne poszlaki i fragmentaryczne dowody. Ze środowiska aptekarskiego zewsząd dochodzą głosy, że część leków do niektórych aptek (z grzeczności nie przypomnę, do jakich) przywożona jest nocą i wprowadzana do systemów sprzedaży ukradkiem. Znane są przypadki aptek, w których właściciele (znowu, z grzeczności nie dopowiem, jacy to właściciele) wyłączają kierownika apteki (obowiązkowo: farmaceutę) z wpływu na to, co do apteki się kupuje, po jakiej cenie i z jakiego źródła. Tak to wygląda dla wtajemniczonych. Niewtajemniczeni mogą się jedynie zastanawiać, kto i jaki ma interes w tym, by leki rozdawać pacjentom za pół darmo; i czy tak sprzedawane produkty lecznicze nie są aby przypadkiem w jakiś sposób trefne? Wszyscy zaś mogą naocznie przekonać się o tym, co się dzieje, gdy do prowadzenia zawodu zaufania publicznego dopuszcza się niefarmaceutów. I to w dodatku w państwie, w którym prawo, procedury i sprawiedliwość znaczą tyle, co papier, na którym akurat zostały zapisane.

W powieści sensacyjnej „Wierny Ogrodnik”, napisanej przez brytyjskiego pisarza Johna le Carré, żona angielskiego dyplomaty stacjonującego na placówce w Afryce wpada na trop intrygi, zawiązane przez koncerny farmaceutyczne. W jej wyniku do krajów „zapomnianego kontynentu” rozprowadzany jest lek na gruźlicę o nazwie Dyprax’a, stworzony z tej samej bazy, co pestycydy i środki na zwalczanie szkodników. Środek, nie mający jeszcze w pełni potwierdzonych działań niepożądanych, testowany jest na mieszkańcach Kenii, w zamian za sfinansowaną przez jego producenta darmową szczepionkę i minimalną opiekę medyczną. Część z zażywających go niebawem umiera. Powieść – jak to powieść – mocno przesadzona, z wątkami kryminalnymi, które momentami nie dają pogodzić się ze zdrowym rozsądkiem. Jedna rzecz w książce wydaje się aż nadto realistyczna, a mianowicie zarysowanie mentalności właścicieli producentów leków i mechanizmu dystrybucji wytworzonych przez nich produktów. Miliony dolarów wrzucone w wytworzenie danego produktu leczniczego – spełniającego wyśrubowane wymagania, tak naukowe jak i administracyjne, a przede wszystkim – produktu skutecznego i jak najmniej inwazyjnego dla ludzkiego organizmu – to wysoka cena. Opłacalność takiej inwestycji wystąpić jedynie wówczas, gdy producent ma zapewniony na niego trwały zbyt (wtedy łatwiej przychodzi mu inwestować pieniądze, widząc w krótkiej perspektywie stopę zwrotu), albo – jak w powieści le Carré’ego – gdy kosztem ludzkiego życia skraca się długotrwały proces uzyskiwania leku niezagrażającemu samemu pacjentowi (oczywiście, nie temu, który „ma okazję” lek testować…).

Wymyślony przez brytyjskiego pisarza lek nazywa się Dyprax’a; lek wzięty przez nas na tapetę – Pradaxa. Na tym jednak kończą się podobieństwa, gdyż ten prawdziwy produkt leczniczy jest produktem bezpiecznym i legalnie wprowadzonym do obrotu. Jednak tak w przykładzie fikcyjnym i w tym opisanym powyżej, mentalność koncernów farmaceutycznych wydaje się być jednaka – na przedzie stoi u nich zawsze niepohamowana żądza zysku. Zysku, który uświęca środki do niego prowadzące. Jak widać i w tym wypadku, najlepszy scenariusz na dobrą powieść, znowu napisało życie.

 

P.S. – do tematu obiecuję wrócić w najbliższym czasie.

Sed3ak Pro
O mnie Sed3ak Pro

"Demokracja nie może być bez Prawa. Demokracja parlamentarna, państwo praworządne - Królestwo Prawa - to kamienie węgielne, bez których nie może ostać się normalny pomyślny rozwój państwa i narodu. Nie ma bowiem nowoczesnego państwa, państwa instytucji i opinii publicznej, nie opartego na Prawie." Stanisław Posner

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka